Stało się, zrezygnowałem z linii telefonicznej (która i tak była na stale zawieszona, jako że rolę telefonu stacjonarnego przejął już dawno VoIP). W zamian wziąłem Internet z kablówki, która ma całkiem niezłą ofertę (z uwagi na brak konieczności utrzymania „nieużywanej” linii telefonicznej). Przy okazji sprzedałem router ASDL – dobrego, stabilnego Linksysa. Jego miejsce zajął D-Link DIR-320. Co mnie skusiło? Port USB i fakt, że to „edycja OpenSource”. Bardzo mi się podoba podejście producenta, który na swoich stronach umieścił instrukcję, jak wgrać do routera alternatywne oprogramowanie.
Zanim jednak przejdziemy dalej, opowiem jak wygląda moja sieć domowa i jaka jest moja docelowa jej wizja. Centralnym punktem systemu jest „mała serwerownia” – szafka w przedpokoju ze sprzętem. Stoi tam rzeczony router, modem z kablówki, bramka VoIP Linksysa i stary desktop z Linuksem. Poza tym z sieci korzysta przewodowo jeden komputer stacjonarny i bezprzewodowo dwa laptopy, telefon komórkowy i iPod.
Sensownym pytaniem i kluczem do dalszej wizji infrastruktury jest – po cholerę ten desktop w szafce? Jak mam jakieś duże pliki do ściągnięcia to go włączam i ściągam, może pracować choćby całą noc i cały dzień. Gdy wychodzę z domu i potrzebuję się dostać do prywatnych plików – loguję się do niego przez ssh i w razie potrzeby ściągam. Jeżeli jestem gdzieś poza domem połączony do sieci WiFi, do której nie mam zaufania – łączę się z nim i zestawiam połączenie VPN i mogę bezpiecznie surfować po sieci. Czasami nie potrzebuję nawet VPNa, przez ssh otwieram sobie tunel do lokalnego proxy i też mogę bezpiecznie przeglądać strony www. Zastosowań jest wiele. Problemy też są – komputer pobiera sporo prądu, jest dość głośny i wydziela ciepło. Poza tym trzeba pamiętać, żeby go włączyć czy wyłączyć. Idealną sytuacją byłoby, gdyby wszystkie jego funkcje mógł przejąć router. Nierealne? A jednak.
Czytaj więcej